W zasadzie wszystko dzieje się standardowo. Premier dostał wyniki badań opinii publicznej, z których wynika że ACTA mu szkodzi i wygłosił oświadczenie, w sposób umiarkowany krytykując swoich ministrów za niedopatrzenia w procesie konsultacji. Obwieścił także „zawieszenie ratyfikacji” cokolwiek to znaczy. W poszukiwaniu straconego czasu ogłoszono, że premier w poniedziałek ma czas na dyskusję o ACTA. W piątek wystosowano mocno urzędowe zaproszenia do blogerów i organizacji społecznych kojarzonych z protestem. Ci jednak – jak wygląda w niedzielny wieczór – w dużej części na spotkanie przyjść nie zamierzają
Część zaproszonych nie przyjdzie, bo brali udział w rozmowach w roku ubiegłym, kiedy premier obiecywał, że będą konsultacje przed podpisaniem traktatu i słowa nie dotrzymał . Część – bo nie chce brać udziału w medialnej szopce, bo zaproszenie na spotkanie bez agendy tylko pod hasłem „Debata o ACTA” brzmi trochę jak zaproszenie do rozmowy o marnościach żywota ludzkiego – można długo i bez skutku. Sama forma zaproszenia – w piątkowy wieczór na poniedziałek nie jest do końca chyba poważna. I w tym właśnie momencie przestało się dziać standardowo.
Tuska rząd nr 2 ma fatalny start. Najpierw zamieszanie i popłoch w PO, kiedy premier przestawiał pionki na swojej planszy w sposób zaskakujący wszystkich. Innego klucza jak porządkowanie partii w nominacjach ministerialnych nie sposób znaleźć. Można by to przykryć sukcesami rządu – ale tu najpierw afera lekowa, potem ACTA i równolegle powstanie Europy trzech prędkości. Ekipa, której najsilniejszą stroną była komunikacja – wyłożyła się z jednej strony merytorycznie (ale to już po raz… nie wiem, straciłem rachubę), ale przede wszystkim komunikacyjnie. Te błędy na przykładzie ACTA pokazały nam fatalny sposób działania rządu. ACTA miało w wydaniu rządowym różne fazy.
Pierwsza faza to ta, kiedy śmiem twierdzić nikt z całego aparatu państwowego nie zadał sobie trudu zapoznania się z tą umową. Skonsultowano z zainteresowanymi producentami ( czyli jedną stroną), nikomu nie przyszło do głowy spełnić obietnicy premiera o szerszych konsultacjach i wpuszczono w tryby procedury.
Faza druga – to wykrycie przez internautów zaawansowania procedury i protest – początkowo na blogach, potem na ulicach i atakiem na strony rządowe. Wtedy rząd i jego zaplecze zaskoczony rozwojem wydarzeń zachował się jak w dobrych starych czasach, słusznie minionego systemu – niezawodny trefniś i harcownik niegdyś ZCHN a obecnie PO Niesiołowski obwieścił, że ACTA jest dobre a protestują idioci. Rzecznik rządu P. Graś zaliczył wielką wpadkę usiłując niedostępność stron rządowych wytłumaczyć zwiększonym zainteresowaniem obywateli ich treścią. Premier dumnie ogłosił, ze nie ustąpi przed brutalnym szantażem. Zapachniało obcinaniem rąk i nieoddawaniem władzy raz zdobytej. Protestowali „hakerzy” i „zmanipulowana młodzież”. Niżej podpisany był nieco zafrapowany jako protestujący – bo młodzieżą to nie jestem od dawna, a hakerem … może kiedyś się nauczę, jak będę musiał… Być może w tej fazie ktoś sięgnął do tekstu umowy – ale tylko po to, by znaleźć potwierdzenie z góry założonej tezy, że to bardzo fajna umowa.
Faza trzecia – to ta, która się dzieje obecnie – opisana na wstępie – sondaż i pozorna kapitulacja premiera. Piszę, że pozorna, bo cóż znaczy wstrzymanie czy zawieszenie ratyfikacji? Deklaracja premiera świadczy o tym, że jest głęboko przekonany o swojej wszechwładzy, bo zapomina, że pracę swoją niestety już wykonał, podpisując traktat. Jego dalsze losy zależą od parlamentu i prezydenta. Ale jak rozumiem ten podział władzy jest dla teoretyków konstytucji – premier pewnie widzi to inaczej.
W każdej z tych faz rządu nie lubię – w pierwszej jest niekompetentny, w drugiej butny i przepojony pychą, w trzeciej fałszywy.
Fałsz towarzyszy ACTA od początku – najpierw przy tzw. konsultacjach, których nie było, potem w twierdzeniu, że ACTA nic nie zmienia – jakby nikt w rządzie nie znał zapisów art. 87 ust. 1 Konstytucji, kwalifikujących ratyfikowaną umowę jako źródło prawa. Obecny fałsz polega na tym, że premier podpisując umowę doprowadził do zamknięcia szerszej dyskusji nad jej treścią – teraz można ją tylko w całości przyjąć lub w całości odrzucić.
Taki zero-jedynkowy wybór pozwoli w rozważaniach sejmowych tłumaczyć – może umowa jest zła, ale nie podpisując jej wyrzucamy się poza margines legalnego świata etc. etc. Zło mniejsze w całej okazałości.
Rząd organizując poniedziałkowe medialne show czyni to jedynie ze względu na sondaże – a ACTA potrzebuje czegoś więcej niż show.
ACTA dotyka konfliktu wolności z własnością – obie te wartości należy chronić. ACTA jest absolutnie jednostronne, chroni własność depcząc wolność. Nie tylko w Polsce – ale globalnie potrzebujemy poważnej dyskusji na temat kulturowej definicji własności intelektualnej na miarę XXI wieku. Na temat własności w nieograniczonej przestrzeni szybkiej wymiany informacji jaką jest internet. Także prawa patentowe muszą być sformułowane w sposób chroniący nie tylko ich właścicieli, ale także nas wszystkich przed monopolami w określonych sferach technologicznych. Jeśli jakiś rząd chciałby przeprowadzić poważne konsultacje –to nie tylko z protestującymi w sprawie wolności w sieci, ale także ze specjalistami pozostałych dziedzin objętych umową. Bo produkcja np. leków generycznych nie jest jedynie problemem farmaceutyków podrabianych w wietnamskich lepiankach.
No i jeszcze jedno – premier powinien rozpocząć zaproszenie do debaty od przeprosin – za butę, pychę i fałsz, za „gówniarzy”, za „idiotów”, za „hakerów” w końcu. Ja za tego hakera szczególnie się nie obrażam – jednak biorąc pod uwagę moje umiejętności w tym zakresie (czy raczej ich brak) – hakerów zaliczenie mnie do ich grona, może obrażać mocno.