Genialność systemu demokratycznego powoduje, że politycy czasami czują się przymuszeni do porzucenia słodkiej bezczynności. Sondaże, które często psują demokrację w kampaniach wyborczych okazują się być całkiem przydatne np. rok po wyborach.
Donald Tusk dowiedział się z sondaży, że wcale nie musi zawsze wygrywać. Z premiera niewidocznego, flegmatycznego jak miś koala, przeobraził się w podenerwowanego grizzly – biega, wgryza się w problemy leżące spokojnie, odłogiem od lat.
Impulsem do podjęcia przez premiera sprawy zapłodnienia in vitro poza sondażami na pewno była uzyskana niedawno od własnego klubu odpowiedź na zadane miesiące temu pytanie „czy poza władzą coś nas łączy?” Klub udzielił odpowiedzi w głosowaniach nad projektem zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej oraz nad wotum zaufania – tylko w jednej z tych spraw byli jednomyślni…
Od lat wiemy, że metoda in vitro jest dla wielu pragnących dziecka Polaków jedyną szansą na spełnienie tego marzenia. Wiemy też, że z racji kosztów, szansą dostępną jedynie dla nielicznych, zarabiających sporo powyżej średniej krajowej. Politycy opcji wszelakich biadają nad niskim przyrostem naturalnym, wymyślają „becikowe” i inne mało skuteczne jak dotąd programy mające zachęcić Polaków do decyzji o posiadaniu potomstwa. Jednocześnie ci sami politycy, straszeni przez swoich proboszczów, nie są w stanie zrobić nic dla grupy obywateli, którzy potomstwa tego bardzo chcą. A przecież, jeżeli martwimy się o przyrost naturalny, jeśli zależy nam na szczęściu tych spośród nas, którzy chcą mieć dzieci, jeśli mamy już system dotowania przez państwo celów z tym związanych – to in vitro powinno znaleźć się na czele dotowanej listy.
Premier po głosowaniach aborcyjnych wie, że nie powstanie żaden projekt klubu PO w sprawie zapłodnienia laboratoryjnego. Nie cieszy przyjęta metoda – obchodzenie procesu legislacyjnego w sejmie „programem rządowym”, to zły precedens. Ale cieszy decyzja premiera – objęcie programem finansowania in vitro 15 tys, par, to krok w bardzo dobrym kierunku. Pierwsze sensowne posunięcie w polityce prorodzinnej od lat.
W normalnych warunkach polityków zapładniają do działania programy wyborcze i wynik głosowania obywateli. Premiera Tuska zapłodniły sondaże – poniekąd takie polityczne in vitro. To kolejny dowód na zalety tej metody. Skoro nie da się inaczej…