Co było 11 listopada? Chcąc nie chcąc każdy zapewne z nas wie, oczywiście opowieści są rożne i każda ze stron umniejsza swoje zasługi w demolowaniu Warszawy – na konferencjach prasowych rycersko oddając palmę pierwszeństwa politycznym przeciwnikom
Chronologicznie – zgodnie z dobrze nam znaną regułą historyczną wojnę rozpoczęli Niemcy – bez wypowiedzenia i za wcześnie. Napadli na jakąś formację napoleońską ( tradycja niemieckiego romantyzmu zbudowana jest na niechęci do cesarza Francuzów). Dokonując sprawnie taktycznego odwrotu, zamienili na moment Centrum Kultury? Nowy Wspaniały Świat w swoją twierdzę. Ale skończyło się jak w 1918 – zostali rozbrojeni i aresztowani, tym razem nie przez POW, tylko policję. Trzeba przyznać policji, że był to Blitzkrieg – jeszcze się zadyma dobrze nie zaczęła, a już 92 w niewoli. Podobno mediował redaktor Sutowski z Krytyki Politycznej. Jego zakłopotanie na filmiku (ok. 3,10) urocze…
Oczywiście już w piątek wieczór okazało się, że w całej redakcji Krytyki Politycznej nikt nie zna ani jednego Niemca, więc na pewno z ich strony zaproszenie do Antify zza zachodniej granicy nie wyszło. A twierdza w siedzibie lewicowego periodyku powstała dlatego, że drzwi do lokalu były otwarte, a z wnętrza emanowały przyjazne fluidy… Organizatorzy z Porozumienia 11 listopada nie wiedzą nawet dokładnie, skąd się biorą Niemcy, słyszeli coś kiedyś o dwóch – Marksie i Engelsie – ale ci, wprawdzie lewicowi, mają alibi, bo kompletnie nie żyją. A w ogóle – zajścia na Nowym Świecie to prowokacja ONR .
Ustalenie, że to ONR zaprosił niemieckich lewaków na świętowanie polskiej niepodległości, tłumaczyłoby dlaczego na pl. Konstytucji całkiem polscy bojownicy postanowili pomścić niemiecką klęskę w bitwie pod Krytyką Polityczną – i zaatakowali policję. Tu walka toczona była bez kapitulanctwa i z typowo polskim męstwem. Policja musiała użyć artylerii ( na razie wodnej) by zwyciężyć, okupując to zresztą pierwszymi stratami. No tylko, że jak się okazuje, zamieszki na pl. Konstytucji wywołali ludzie kompletnie nie związani z organizatorami Marszu Niepodległości.
Kiedy demonstracje się kończyły, nieznani sprawcy uznali, że rola mediów się wyczerpała i zaatakowali wozy Polsat News i TVN 24. Dostało się także TVN Meteo – w końcu ktoś pomścił te wszystkie nietrafione prognozy pogody…
W sobotę, po obejrzeniu konferencji prasowych obu stron miałem już pewność – obie demonstracje były pokojowe jak spotkanie Mahatmy Ghandiego z Matką Teresą z Kalkuty. Wszystkie zadymy spowodowali prowokatorzy, przybyli nie wiadomo skąd. Oglądając wiele relacji filmowych (you tube zapełnił się nimi bardzo szybko) dostrzegłem nawet, że tych prowokatorów zdradzają dwa elementy – strój organizacyjnych (chusta na twarzy – może trop islamski, Al Kaida?) i pozdrowienie formacyjne, które zarówno u lewych jak i prawych prowokatorów uaktywnia się (odruch Pawłowa?) na widok kamery – dumnie wyprostowany środkowy palec.
Nasza władza ukochana zgodnie z utrwaloną już tradycją była zaskoczona. Prezydent zdenerwował się tak, że nawet żonę samą do teatru wysłał i oświadczył, że od poniedziałku będzie zmieniał ustawy. Premier w sobotę przelicytował prezydenta – będzie zmieniał konstytucję! PiS oczywiście czujnie uznał, że zamieszki to wina Tuska.
Klimaty są witkacowo-mrożkowe, ale parę poważnych refleksji z obserwacji tej tragifarsy nasuwa się nieodparcie.
Kompletna bierność władzy publicznej jeśli chodzi o prewencję – Hanna Gronkiewicz Waltz zasłania się prawem, ale ja nie znam prawa, które zabraniałoby spróbować dialogu z organizatorami wszystkich manifestacji. Nie darzę sympatią narodowców, ale trzeba im przyznać – w porównaniu z poprzednimi marszami wykonali wielką pracę na rzecz uspokojenia atmosfery. Z relacji wynika, że demonstrowali pod hasłami, które nie nawoływały do agresji – wbrew – mam nadzieję- lapsusowi dziennikarki TVN „Bóg, honor, ojczyzna” hasłem nienawiści nie jest. Lewicowa demonstracja pomimo śpiewania bojowych pieśni ( Naprzód Warszawo, na walkę krwawą…), także w swojej masie nie ruszyła do ataku. Choć nie wszystkim uczestnikom to się podobało.
Może warto było usiąść kilka dni przed 11.11 i poszukać porozumienia z organizatorami, uzgodnić jak najmniej konfrontacyjny scenariusz? Z góry wiadomo było, że narodowcy nie zapanują nad wszystkimi kibolami, o zaproszonych przez naszych lewaków niemieckich zadymiarzach prasa pisała od tygodni (swoją drogą pomysłodawca ściągnięcia ich tutaj jeśli zrobił to z jakiś, w swoim mniemaniu szlachetnych pobudek, jest kompletnym idiotą i murowanym faworytem do Nagrody Darwina.) Przed 11 listopada aktywny powinien być ratusz, bo kordony policyjne nie są żadnym rozwiązaniem. Tej aktywności nie było.
Grozi nam po raz kolejny wylanie dziecka z kąpielą – jeśli Tusk spełni obietnicę i zacznie grzebać legislacyjnie przy konstytucyjnym prawie do zgromadzeń. To jest ważny element naszej, odzyskanej 22 lata temu wolności – wara od tego rządowi. Zmiany pozwalające rozdzielać demonstracje, zakaz zakrywania twarzy – ok. Ale jakiekolwiek ograniczenie wolności demonstrowania swoich poglądów – nigdy. Pocieszam się, że Tusk rzadko dotrzymuje obietnic, więc nie będę musiał przeciw temu demonstrować (nielegalnie czy legalnie).
Ostatnia refleksja – nieco osobista. Jestem z pokolenia zadymiarzy. Pierwsze w życiu demonstracje w jakich uczestniczyłem były z mocy ówczesnego prawa nielegalne. Jeśli ktoś chce postawić znak równości pomiędzy dzisiejszymi policjantami a działaniem MO i ZOMO – to albo ma mnóstwo złej woli, albo w życiu porządnie gumową pałą nie dostał. Na placu Litewskim w moim rodzinnym Lublinie 3.05., 31.08., 13.12 i 11.11. zawsze było kilka kamer – i to nie stacji informacyjnych – SBecy uwieszeni na latarniach i na budce z milicyjnym telefonem przy rogu ul. 3-go Maja robili dokumentację. Nikt szczególnie do tych kamer się nie pchał, ale nikt tez nie zasłaniał twarzy, a jeśli pozdrawialiśmy ich – to prostując dwa palce w kształcie litery, której jak słusznie wtedy zauważył dzisiejszy mentor Ruchu Palikota – w polskim alfabecie nie było. Palce ułożone w V coś mówiły. Nie byliśmy tchórzami i wiedzieliśmy, po co tam jesteśmy. Dzisiaj zamaskowani tchórze z prawej i lewej strony, porozumiewający się środkowym palcem, nie demonstrują niczego, poza bezmyślną destrukcją.
Marzy mi się 11 listopada jako święto niepodległości i wolności – gdzie każdy z nas będzie mógł je uczcić na swój sposób, ten dzień będzie wolny od wojen polsko-polskich, gdzie wspólnie oficjalnie na pl. Piłsudskiego, a potem w podgrupach: narodowcy pod Dmowskim, lewacy pod Waryńskim, ułani pod Poniatowskim, naukowcy pod Kopernikiem i każdy generalnie gdzie chce w wybranej przez siebie formie, nie przeszkadzając sobie nawzajem, będzie cieszył się tym świętem. Żebyśmy w huku petard, strugach wody z armatek nie zapomnieli, że jest się z czego cieszyć.